|
Lansowana
przez ekumenizm teza o nieporuszaniu kwestii spornych i koncentrowaniu się
jedynie na sprawach programowo zgodnych jest absurdalna zarówno od strony
teologicznej, jak i psychologicznej. Wprawdzie wiadomo, iż w domu
powieszonego nie mówi się o sznurku, ale przecież zalecenie to dotyczy
odwiedzin. Jeżeli w rodzinnym domu istnieją tematy, których poruszać nie
wolno z powodu groźby zawalenia się całej instytucji rodziny, wówczas mamy
do czynienia z sytuacją nienormalną — wszyscy grają jakąś cudaczną komedię
jedności, której wcale nie ma, i duszą się w sosie przymilnych uśmieszków.
Chrystus Pan
wyraźnie wspomina o darze swojego pokoju, jako intymnym, wewnętrznym
działaniu Ducha Świętego, obecnym pomimo zewnętrznych, dramatycznych
wydarzeń. „Nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz”
MAT. 10,34.
Apostoł Paweł również przekonuje, iż „wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w
Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą”
2 TYM. 3,12.
A więc pokój duszy ścierający się z burzami środowiska.
Człowiek —
poprawiający słowa Stwórcy już od raju — i tym razem dokonuje modyfikacji
i nakazuje wnętrzu rygor milczenia w sprawach aż wołających o wyjaśnienie.
Następnie ukazuje pogodne oblicze i ogłasza swoisty pax Romana.
Ekumenizm opiera się na czterech bylejakościach:
I.
Byle tylko trwał dialog, choć tak naprawdę całość przypomina
dyktando. Jak dotychczas jedynie strona protestancka dokonuje kolejnych
ustępstw, podczas gdy Watykan nie odwołał żadnego ze swych dogmatów i
wciąż lansuje nauki sprzeczne z Pismem Świętym.
II.
Byle nie dociekać. Od czego są specjaliści! Bóg przedstawia się
jako dobry, kochający Ojciec. Człowiek odpowiada: „A bo ja wiem, czy
istotnie mnie kocha? Wcale tego nie czuję. Pójdę do księdza, niech mi
powie”. Ciekawe, jak byśmy się zachowali przenosząc tę sytuację na grunt
rodziny. Nastoletnia córka czuje się niedowartościowana po ostatniej
sprzeczce. Nie informując rodziców, wychodzi z domu, udaje się do
znajomego psychologa i mówi mu: „Wiesz, odnoszę wrażenie, że moi starzy
mnie nie cierpią. Ostatnio nawet stosują środki przemocy. Co o nich
myślisz?”
[]
Stajemy się
cywilizacją skrajnie zalęknioną, zrzucającą odpowiedzialność za wszystko
na specjalistów. Mówią nam, aby czytać „Życie na gorąco”, oddychać
regularnie... Ostatnio wpadła do mojego gabinetu nastolatka z kleszczem na
przedramieniu. Cały był na wierzchu i wystarczyło wziąć go w palce i
wyrzucić, ale to było zbyt skomplikowane. Potrzebny był specjalista.
Współczuję pediatrom. Jeszcze trochę, a będą uczyć młode matki przyjaznego
podcierania pociech. Wszelako w sprawach wiary taka postawa skazana jest
na przegraną. Chrystus mówi wyraźnie: „Pójdźcie do mnie wszyscy”
MAT.
11,28,
a nie do specjalisty. Nikt nie ucieknie, stając w obliczu Boga, przed
odpowiedzią na pytanie, ile uczynił sam starając się Go poznać.
III.
Byle tylko wierzyć, czyli w praktyce można wierzyć byle jak.
Minimum obrządku przy maksimum unikania kłopotliwych pytań — to już
wystarcza, by zakwalifikować osobę jako wierzącą. Dlaczegóż więc Pan Jezus
pozbawił złudzeń poczciwego i nienagannego Nikodema i postawił tylko jeden
warunek zbawienia: nowonarodzenie? Dlaczego nikt nie powie: „Byle tylko
jeść, nieważne co” i nie rzuci się na pomyje? Bogu nie jest obojętne, jak
człowiek w Niego wierzy. Żadnemu z rodziców nie byłoby wszystko jedno, czy
dziecko wraca do ich domu, czy do sąsiadów, mówiąc: „Przecież mieszkają
tuż obok. Też mają ręce i nogi, lodówkę i telewizor, więc właściwie nie ma
różnicy, gdzie jestem. Byle tylko dopisywało mi dobre samopoczucie”.
Przypominając z goryczą swojemu narodowi czas odstępstwa, Bóg tak
wypowiada się o nadejściu chwili nawrócenia: „W owym dniu — mówi Pan —
powie do mnie: Mężu mój! I nigdy już nie powie do mnie: Baalu mój! (...) W
owym dniu ustanowię dla niej przymierze”
OZ. 2,18.20.
Bogu naprawdę nie jest obojętne, co o Nim myślimy. Od tego wiele zależy,
także w prozie naszego życia. Żydzi i Arabowie wierzą w tego samego Boga,
mimo to nie ma między nimi zgody. Nie wystarczy więc tylko wierzyć!
IV.
Byle tylko pokój. Za wszelką cenę. Ogłoszony został w języku
polskim dokument Watykanu i Światowej Federacji
Luterańskiej o uzgodnieniu stanowiska w sprawie doktryny o
usprawiedliwieniu człowieka. Miło było przeczytać kolejny popis sofistyki,
udowadniający brak różnic między... węglem kamiennym a kamieniem
węgielnym. Jednak prawdziwego pokoju nie da się zadekretować, gdyż jest
czymś więcej niż aktem normatywnym.
Pokój obcy
jest naturze człowieka. Już maluch w wózeczku potrafi przechylić się i
odebrać grzechotkę równie małemu bliźniemu z sąsiedniego pojazdu. Później
powiela scenariusz w różnych formach, by w końcu maltretować rodzinę lub
zbijać majątek na handlu bronią, a jednocześnie sponsorować kampanie na
rzecz zaprzestania produkcji min przeciwpiechotnych. Niektórzy zajmują się
produkcją używek, a potem z dobrotliwym uśmiechem przeznaczają ochłapy z
zysku na cel charytatywny, jawiąc się poczciwymi ludźmi.
Podobnie
rzecz ma się z ekumenizmem. Fałsz pozornego pokoju polega na zamykaniu
człowiekowi właściwej drogi do Boga. Skoro jedni wskazują określoną
ścieżkę, drudzy — odmienną, jeszcze inni podnoszą kolejne zarzuty i przedstawiają
swój punkt widzenia, to lepiej chyba dyskutować, niż okłamywać wiernych
zapewnieniami o kompetencjach teologów i dobrodusznym, nieco niedowidzącym
i niedosłyszącym Bogu, który i tak zbawi maluczkich w ich indolencji.
[]
Grzech
powoduje destrukcję człowieka niezależnie od stopnia świadomości.
Chrześcijaństwo powinno tego uczyć wyraźnie, a następnie równie wyraźnie
przedstawiać jedyne lekarstwo — Jezusa. Unikanie jednoznacznego
opowiedzenia się po Jego stronie, wszelkie próby rozmydlenia niesionego
przezeń poselstwa zacierają ludziom drogę zbawienia. Nie ma wielu dróg do
Boga, choć różne są koleje człowieczego losu, nim wejdzie na ścieżkę
wiary. Chrystus mówi o tym w wieczerniku jednoznacznie: „Ja jestem
drogą...”
JAN 14,6.
Zbawiciel zalecał nauczać o właściwym kierunku wiodącym do życia wiecznego
(patrz
MAT.
28,18-20).
Jeśli w to miejsce wprowadza się pojęcia dopuszczające dowolność, to
stawia się ludzi na rozdrożu, zachęcając do wyboru drogi zgodnie z
upodobaniem, a nie zgodnie z prawdą. Przypomina to tragedię narodu
żydowskiego, który odrzucając Jezusa jako Mesjasza wciąż oczekuje na inną
osobę, mającą dokonać odkupienia. Czy jako chrześcijanie możemy nie być
zaniepokojeni podobną sytuacją?
Warto
sięgnąć do jednej z nauk przedstawionych w opisie stwarzania świata i
człowieka. Tekst Słowa Bożego ukazuje odmienności powstania Adama i Ewy. O
ile on został ukształtowany wprost z prochu ziemi, o tyle Ewa pochodzi z
gotowego mężczyzny. W jej osobie splata się element cielesny i Boży.
Zostaje przyprowadzona do Adama przez samego Boga, co jest szalenie
istotnym fragmentem tekstu. Adam wprost z rąk Stwórcy otrzymał szczególny
dar. Bóg nie pozostawił mu możliwości wyboru, lecz przedstawił jedną,
która miała być zaspokojeniem odczuwanego dyskomfortu.
To właśnie
Bóg stwierdził wcześniej, iż „niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”
1
MOJŻ. 2,18.
Godzi się zauważyć, że tak ułożony przez Boga scenariusz kreacyjny
pozornie zwracał się przeciw Niemu samemu. Skoro bowiem w doskonałym
świecie, doskonały człowiek, mający doskonałego Boga na co dzień „do
dyspozycji”, jeszcze nie czuje się w pełni szczęśliwy, może pojawić się
zarzut o niedoskonałości samego Boga. Jak istotnym więc musi być sposób
doprowadzenia Adama do pełni szczęścia, skoro Bóg tak wiele ryzykował,
układając plan stwarzania z pewnym deficytem. Bóg
przyprowadza Ewę. Nie woła Adama, by ją sobie wziął, lecz ofiarowuje mu
swój wyjątkowy dar, dzięki któremu stanie się w pełni szczęśliwym. Jeśli
go nie przyjmie, wciąż pozostawać będzie w sielankowych warunkach, wciąż
będzie kontaktował się z Bogiem i wciąż błękitna mgiełka smutku zasnuwać
będzie mu czoło.
Bóg ma jedyny Dar dla człowieka, obrazujący pełnię Jego miłości; jest Nim
Chrystus. „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego
dał...”
JAN 3,16.
Bez Niego można być wierzącym w Boga, ale nie znajdzie się prawdziwego
pokoju i szczęścia. Ewa uosabia ów Dar Niebios, począwszy od sposobu
stwarzania jej aż do oddania Adamowi: pochodzi od Boga, ale i z ciała;
jest jedyna — niepowtarzalna; zostaje oddana w ręce człowieka przez samego
Ojca...
[]
W wiele lat
później przed Chrystusem stanie Jair, błagając o uzdrowienie umierającej
córeczki (patrz
MAR. 5,21-43).
Jest pobożnym człowiekiem, przełożonym synagogi; nie trzeba wysilać pióra,
by uzmysłowić sobie rozpacz ojca tracącego dziecko. Wskutek pewnych
zaszłości Pan Jezus nie przybywa na czas. Stojącego przy Nim Jaira zastaje
wieść o zgonie dziecka. I teraz zaczyna się największy dramat. Oto
człowiek pozbawiony nadziei — ale wierzący — może odejść od Jezusa,
zamknąć się w bólu, przetrawić go z czasem i wciąż być dobrym i pobożnym.
Przypuszczalnie będzie potrafił dobrze zracjonalizować ból w taki sposób,
by nie obarczać Boga odpowiedzialnością. Być może będzie nawet umiał
doskonale pocieszać braci popadających w podobne nieszczęścia i całe jego
dalsze życie upłynie na wiernej służbie Bogu i bliźnim. Jednak Jezus
proponuje mu drogę nadziei w sytuacji beznadziejnej. I to nadziei, która
nie jest kolejnym znakiem zapytania, lecz pewnością nie podlegającą
dyskusji. „Nie bój się, tylko wierz!”
MAR. 5,36.
Jair pozostaje z Jezusem i wygrywa życie dziecka; oto staje się cud
zmartwychwstania, który nie zaistniałby, gdyby odszedł. Dar od Boga przez
Jezusa i tylko dzięki Niemu. Wystarczyło tak niewiele — zaufać Jego słowu
na przekór własnej logice i tak zwanym oczywistym faktom.
***
Który model
zachowań propagują współcześni zwolennicy ekumenizmu, odzierając Słowo
Boże z prawd pozornie niewygodnych? Dlaczego nie mają odwagi trzymać się
wiernie wszystkich objawionych w Słowie Bożym nauk, skoro według zaleceń
Chrystusa człowiek winien żyć „każdym słowem, które pochodzi z ust
Bożych”? MAT. 4,4. Czy lansując swe poglądy zbliżają wiernych do
prawdziwego Chrystusa i uczą korzystać z Jego mocy, czy spychają na
obrzeża chrześcijańskiej letniości? Apostołowie uczyli, że „trzeba
bardziej słuchać Boga niż ludzi”
DZ. AP.
5,29.
W imię tej zasady warto nawet narazić się na zarzut
lekceważenia jedności chrześcijańskiej jako idei rzekomo naczelnej, niż
stanąć przed Bogiem jako specjalista od rozmieniania prawdy na drobne.
|
|