|
W
naszym uporządkowanym z pozoru życiu zajmujemy się nieistotnymi sprawami.
Zajmuje nas pogoń z jednej strony za pieniądzem, a z drugiej za
przyjemnościami, które ten pieniądz pomaga zrealizować. Jedną z nich jest
kino, które w większości ma dziś wydźwięk negatywny. Ale felieton ten jest
tylko pozornie o kinie. Przecież kino wykorzystują z powodzeniem w
głoszeniu Ewangelii także chrześcijanie. W czym więc problem?
Kiedy ukazał
się pierwszy film braci Wachowskich z serii „Matrix”, część moich
znajomych wpadła wprost w euforię, bo oto pojawiło się coś, co zaczęło
zaprzątać im głowę: a może rzeczywiście żyjemy w „matriksie”,
nierealnej rzeczywistości, która istnieje w naszych umysłach? Podniecali
się fikcją, czymś co realnie nie istnieje. Nie czynili by tak, gdyby znali
Biblię. Ona pisała o tym już dawno temu.
Pismo Święte
rozpisywało się o czymś na kształt „Matrix” zanim w ogóle narodziło się
kino. Przecież każdy dobry chrześcijanin, który może choć z kilka razy
przekartkował Biblię wie dobrze, że ten świat, który nas zewsząd otacza
tak właściwie jest zupełnie rzeczywisty, ale ma jakby dwa wymiary:
namacalności i duchowości. Pierwszy zatem to realny świat: ja, ty, inni,
zwierzęta, przedmioty, przyroda ożywiona i nieożywiona. Drugi to świat
niewidzialny, eteryczny, który jest areną działalności duchów zwanych
aniołami. Te dwa światy tylko pozornie się przenikają i oba są
najzupełniej realne. Człowiek nie może dostać się do świata duchów i
wrócić (np. życie po życiu), za to duchy mogą przenikać do nas pod różnymi
postaciami, np. w drugim człowieku (spirytyzm, opętanie), czy występować
samodzielnie (widzenia, objawienia). Mniejsza teraz o właściwe zrozumienie
tych zjawisk.
Ludzie od
wieków tęsknią za wszelkiego rodzaju nadprzyrodzonymi zdarzeniami. Sądzę,
że miało to swój początek już w raju, gdy Bóg odwiedzał pierwszą parę
ludzi i kontaktował się z nimi twarzą w twarz, czy również później, kiedy
wypędzono ich z niego po zaistnieniu grzechu i kontakt ten był utrzymywany
przez aniołów. To siedzi głęboko w nas.
Zatem
pytanie, jakie się pojawia, powinno dotyczyć raczej tego, co jest prawdą,
a co fałszem. Bracia Wachowscy dodali do filmu pewne wątki biblijne. I to
z umiarem, choć nie są w tym zbyt oryginalni. Wystarczy zaznaczyć, że w filmie
toczy się walka Dobra ze Złem. Jest to oczywista analogia do walki między
Bogiem a Szatanem, przy czym każdy dysponuje armią aniołów. To, o czym
zwykle twórcy filmowi zapominają, to fakt, że aniołów Bożych jest dwa razy
więcej, niż demonów. Biblia sprawozdaje: „I wybuchła walka w niebie:
Michał i aniołowie jego stoczyli bój ze smokiem. I walczył smok i
aniołowie jego, lecz nie przemógł i nie było już dla nich miejsca w
niebie.”
OBJ. 7.8.
Wynik tego odwiecznego zmagania się jest już z góry przesądzony. Demony
poniosły swego czasu druzgocącą klęskę, kiedy Szatan doprowadził do
ukrzyżowania Jezusa Chrystusa, będącego Synem Bożym. W ten sposób
przypieczętowały swój los.
[]
Poza tym
królestwo Szatana jest rozdarte. Toczą się tam otwarte konflikty, a
poszczególne frakcje zwalczają się wzajemnie. Być może to Jezus miał na
myśli, kiedy powiedział, że „[...] każde królestwo, rozdarte wewnętrznie,
pustoszeje, a skłócone domy upadają. Jeśli więc szatan sam w sobie jest
rozdarty, jak się ostanie jego królestwo, [...]?”
ŁUK.
11,17.18.
Można spekulować, że dlatego agent Smith próbował wydobyć bez wiedzy
swoich kolegów informacje o kodzie dostępu do komputera Syjonu.
Walka Neo z
agentem Smith’em, nie jest niczym innym, jak pokazaniem, że dobro zawsze
zwycięża nad złem. Nawet jeśli Neo (analogia do angielskiego „the one”,
czyli jedynego, wybranego, a więc bezpośrednio do Jezusa) ma uwierzyć
przede wszystkim w siebie i walczyć jednocześnie w kilkudziesięcioma
agentami jednocześnie. I to, jak się można przekonać, bardzo widowiskowo.
A gdzie w
tym wszystkim Bóg? Kto uczynił Neo wybrańcem? Sam się nim mianował?
Przepowiedziała mu to ekranowa Wyrocznia? A może maczał w tym palce
Morfeusz? Twórcy filmu zapewne przewrotnie nadali mu takie imię. Przywódca
rebeliantów, a jednocześnie w mitologii greckiej bóg marzeń sennych, który
ratując ukochaną Eurydykę potem i tak ginie tragicznie, rozszarpany przez
oszalałe Bachantki. Czyżby ekranową postać czekał taki sam los? Zatem może
dla Neo fikcją i snem jest wszystko, co się wokół niego dzieje? Może nie
istnieje nic?
Wszystko w
tym filmie jest trochę przesiąknięte pewnymi aspektami religii. Nawet
wybór imienia dla Trinity musiał mieć dla autorów scenariusza jakieś
magiczne znaczenie. Nazywać postać Trójcą? Toć to bezpośrednia analogia do
Ducha Świętego. Mamy więc niezauważalnie trzy osoby matriksowego bóstwa:
Morfeusza, Neo i Trinity. Cóż za pomysłowość! Zatem pewnie Szatanem jest
agent Smith. Moje gratulacje.
Ale kiedy
wokół nas trwa matriksowe szaleństwo, warto zastanowić się, co na ten
temat mówi Biblia. Otóż ta starożytna księga przedstawia przed nami
konflikt, w którym najważniejszą rolę odgrywa człowiek, a raczej to, po
której stronie konfliktu stanie. Kiedy przed wiekami w niebie wybuchł
bunt, stłumiony potem zbrojnie, a którego wynikiem było wypędzenie części
aniołów, nastąpiła narada Boga Ojca z Bogiem Synem, Jezusem, która
doprowadziła do zatwierdzenia planu powstałego jeszcze przed stworzeniem
Ziemi i jej istot. Plan polegał na inkarnacji Jezusa w ciele i narodzenia
się na Ziemi jako zwykłego człowieka. Celem tej 33-letniej „wizyty” było
przedstawienie upadłej ludzkości miłości Boga i zaakcentowanie Jego
niezmiennego prawa, zgodnie z którym grzesznik musi ponieść śmierć. Gdyby
ten plan nie powstał, wszyscy ludzie, jacy kiedykolwiek żyli na Ziemi
musieliby umrzeć. Co się potem dzieje? Plan zbawienia realizuje się
poprzez śmierć Chrystusa na krzyżu i paradoksalnie ta klęska nieba jest
wyzwoleniem dla ludzkości, wspaniałym zwycięstwem nad mocami ciemności.
[]
Kiedy nasze
życie przecieka nam pomiędzy palcami, przychodzi refleksja i dręczące
pytanie, czy ma ono sens. Poszukujemy wtedy rozwiązania dylematu i
zbaczamy ze ścieżki, jaką wyznaczył nam Bóg. Chrześcijanie, nie rozumiejąc
swego miejsca w tym świecie, kierują swe kroki albo do nauk religii
wschodu, albo część z nich zostaje ateistami. Niektórym religia staje się
tak obojętna, iż zasilają szeregi apateistów [apateizm, czyli brak
skłonności do przejmowania się własną religijnością — dop. red.].
Gdyby wesprzeć się dialogiem z filmu, to sam Morfeusz stwierdza, mówiąc do
Neo: „Znać drogę to jedno, ale podążać nią, to zupełnie coś innego”. A
Biblia dopełnia to słowami: „Niejedna droga zda się człowiekowi prosta,
lecz w końcu prowadzi do śmierci.”
PRZYP. 14,12.
Czego uczą
nas filmy typu „Matrix”? Mocy do walki ze złem sugeruje się szukać w
sobie, a nie w Bogu. Bóg nie jest nam do niczego potrzebny. Już sama myśl,
że jesteśmy jakby bogami, jest szalona. Film chytrze przemyca treści z
jednej strony chwalebne i piękne, jak miłość, braterstwo, heroizm, a z
drugiej zaprząta umysł rzeczami nieistotnymi z punktu widzenia zbawienia,
niemającymi pokrycia w rzeczywistości. Wiedza o tym, że jakoby żyjemy w
Matrix, nie prowadzi do nikąd. Tak jak znajomość tego, że Jezus jest
Bogiem nie zbawia. Nawet Szatan o tym wie. Musimy uwierzyć, że Bóg zbawił
świat w osobie Jezusa Chrystusa, że wszystko trzyma w swoim ręku, że
działa aż dnia dzisiejszego, że zależy Mu na nas. Człowiek nie jest nic
nieznaczącym ogniwem, baterią zasilającą jakiś układ. Każdy z nas jest tak
samo ważny dla Niego. Nic tego nie zmieni. Nie szukajmy substytutu Boga,
bo prawda jest na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko chcieć ją poznać. Czy
nie czas się wreszcie zbudzić?
Kolejny film
z serii „Matrix”, jaki wchodzi obecnie do kin, to przecież zwykła rozrywka
i nic więcej. Jeśli już musimy z niej skorzystać, to zróbmy to mądrze i
nie dajmy się, proszę wybaczyć sformułowanie, otumanić.
|
|