Polski English Deutch wyjście strona główna
 
  jesteś tutaj: nadzieja.pl > czytelnia > spirytyzm... wydrukuj dokument tekstowy  
 

SPIRYTYZM W KOŚCIELE

JACEK MATTER

 
 

„Trudno (...) mówić tu o przypadku, gdyż zbyt wiele trafnych rozpoznań mają owi znachorzy na koncie. A więc: kto udziela im informacji? Kto zainteresowany jest kontaktowaniem się z człowiekiem na drodze zabronionej przez Boga?”

Wiek dziewiętnasty wpoił w ludzkość fałszywe przeświadczenie, że człowiek jest wszechmocny. Wynalazki sypały się jeden po drugim i było wiadomo, iż era powszechnej szczęśliwości jest w zasięgu ręki. Wkraczający w dwudzieste stulecie człowiek spoglądał na ścigające się samochody i rosnące drapacze chmur, czytał dostarczane mu coraz szybciej informacje, cieszył się mnóstwem artykułów konsumpcyjnych i oczekiwał na lot ku gwiazdom. Życie było coraz bardziej związane ze wskazówkami zegarka. Nawet kolejne wstrząsy spowodowane wojnami światowymi i zagładą atomową miast japońskich nie doprowadziły do opamiętania. Minęło z górą pół wieku, zanim zaczęto zastanawiać się, czy istotnie nauka, idąc w parze z techniką, zdoła uszczęśliwić świat. Gdy odkryto antybiotyki, zdawało się, iż problem infekcji został rozwiązany, dziś wiadomo, iż nigdy nie będzie to możliwe. Gdy w latach sześćdziesiątych do głosu doszła biochemia, ostateczne rozwikłanie zagadki funkcjonowania człowieka wydawało się być tuż, tuż. Jednak okazało się, że instrumentarium nie przystawało do delikatnej materii problemu.

Późniejszy boom biofizyki także gdzieś wyczerpał swe siły. Pozostały zawód i chęć odnalezienia za wszelką cenę starego paradygmatu. Człowiek poczuł się osamotniony (w czym istotnie pomogła mu lansowana powszechnie teoria ewolucji) i gwałtownie zaczął poszukiwać uzasadnienia swej egzystencji. Trudno się dziwić frustracji, do której doprowadzało go przekonanie, iż jest dalekim siostrzeńcem orangutana — przypadkowym produktem jego seksualnych wyczynów.

Wyrzekając się przekonania o nieomylności nauki, zaczęto zwracać uwagę na różne przejawy tak zwanej wiedzy tajemnej. Będąc w opozycji do oficjalnych autorytetów, była łatwa do zastosowania, owiana nimbem rozmaitych misteriów i — co najważniejsze — szybko przynosiła efekty, a więc wkrótce znalazła się na piedestale, starannie unikając miana spirytyzmu. Psychotronika, bioenergoterapia, magnetyzm zwierzęcy, parapsychologia, channeling, astrologia, reinkarnacja, różdżkarstwo, homeopatia — to tylko niektóre z rozmaitych ofert spirytyzmu. []

Skąd taka skłonność rzekomo światłego człowieka u schyłku dwudziestego wieku do tego, by dawać się wodzić za nos? Pierwszy powód przedstawiłem na wstępie: rozczarowanie wyniesione z nie spełnionych obietnic nauki. Drugi, to wyeliminowanie z ludzkiej świadomości szatana jako realnie obecnej i działającej istoty. Najczęściej spycha się go do roli bajkowego stwora z sierścią i rogami, straszącego co większych gamoniów, za to ustępującego przed niebywałym intelektem przeciętnego Maćka. Co bardziej oświeconym podsuwa się ideę, w myśl której szatan jest tylko personifikacją własnych skłonności do zła, a więc elementem pozbawionym osobowości, kreowanym jedynie przez własny umysł. Obie wersje są na tyle niegroźne, że nie warto się nimi zajmować, a tym bardziej obawiać szatana. W ten sposób odwieczny wróg człowieka osiągnął znaczny sukces, udając, że tak naprawdę nie istnieje. Rzecz zdumiewająca: o ile społeczeństwa tak zwanej kultury zachodniej jako tako jeszcze wierzą w istnienie Boga, to wiara w obecność szatana staje się kuriozalna. Tym samym Bóg jawi się winnym powstania zła. Bo jeśli szatana nie ma, to skąd się ono wzięło? Upiekł więc diabeł dwie pieczenie na jednym ogniu: z jednej strony obarczył Boga odpowiedzialnością za powstanie i obecność zła, z drugiej — zapewnił sobie możliwość skuteczniejszego działania przez rozmaite formy spirytyzmu, bowiem człowiek przeświadczony o tym, że szatan nie istnieje jest równie pewny swych kontaktów z duchami zmarłych ludzi, jak swych własnych butów1.

Trzecim elementem jest widowiskowość działań i mniejsza lub większa skuteczność stosowanych środków, zwłaszcza w zakresie terapii, i temu problemowi chciałbym poświęcić nieco uwagi.

PRZEDMIOTY DZIAŁAJĄCE LECZNICZO

Żal mi chrześcijan zakładających na ręce bransoletki z kolorowymi kamykami mającymi działać korzystnie na wątrobę, serce i tym podobne. Żal mi kupujących drewienka lecznicze (zamknięte w małych naczynkach wyglądają jak resztki z ogniska), piramidki i inne cudactwa. Wystarczy kilka przekonywająco wypowiedzianych słów, by rozbudzona nadzieja szeroką ręką otworzyła portfel. Nikt nie docieka prawdziwości zapewnień, nie domaga się przedstawienia publikacji instytutów naukowych, potwierdzających skuteczność środka. Gdyby jednak cała rzecz sprowadzała się li tylko do zwykłego oszustwa — można by jeszcze przymknąć oko, ale przecież w ślad za owymi tajemniczymi promieniowaniami, rzekomą koncentracją energii kosmicznej i innymi, szumnie brzmiącymi określeniami idą konsekwencje w postaci zaufania, jakim obdarowuje się daną metodę. A jeśli jeszcze zdarzy się, iż przejściowo lub trwale (czy to wskutek nadziei wyzwalającej pozytywne procesy w organizmie, czy też w wyniku naturalnego przebiegu schorzenia) uzyska się ustąpienie dolegliwości — wówczas metoda zostaje bezsprzecznie zaakceptowana, polecana innym, a w ślad za tym rośnie zainteresowanie podobnymi działaniami. Pojawia się lektura spirytystyczna, otwierająca szerzej furtkę do silniejszych oddziaływań szatana na człowieka. []

ROŚLINY DZIAŁAJĄCE LECZNICZO

Nie zamierzam wrzucić ziołolecznictwa do worka praktyk spirytystycznych. Chciałbym jedynie ostrzec przed rozmaitymi szarlatanami stosującymi bezkrytycznie tę metodę, skutecznie drenującymi kieszenie naiwnych. Biblia zdecydowanie potępia znachorstwo, czyli zajmowanie się terapią przez ludzi nie mających do tego prawnie potwierdzonych kwalifikacji2. W Polsce takie praktyki są — a raczej powinny być — karane. Nie słyszałem jednak, by któregokolwiek ze znachorów skazano, choć ofiary ich błędów odzyskują zdrowie w łóżkach szpitalnych albo spoczywają cichutko na cmentarzach, o czym mało kto wspomina.

Przede wszystkim uderza niefrasobliwość w prowadzeniu procesu diagnostycznego i terapeutycznego. Część znachorów domaga się dostarczenia rozpoznania lekarskiego i na tej podstawie zaleca mieszanki ziołowe; inni stawiają na własne siły i sami wyrokują o chorym narządzie. Proszę zwrócić uwagę, iż w wielu przypadkach osoby te dysponują gotowymi schematami recepturowymi i nawet w rozmaitych poradnikach spotyka się z góry określone zestawy: „na nerki”, „na serce” i tym podobne. A przecież owe nerki mogą być dotknięte rozmaitymi procesami chorobowymi, które zakwalifikować można bądź to do grupy zapaleń, zwyrodnień, schorzeń nowotworowych, czy też pochodzących z tak zwanej autoagresji. Nie sposób skutecznie leczyć nie rozpoznając określonej przyczyny.

Niektórzy szarlatani sprzedają sporządzone przez siebie mikstury czy inne preparaty, zazwyczaj nie opatrując ich ani datą przygotowania, ani terminem ważności, ani informacją o mechanizmie działania i objawach ubocznych, ani dokładnym wyszczególnieniem składników, zasłaniając się obawą przed utratą praw wynalazcy. A przecież każdy lek znajdujący się w aptece zawiera bardzo szczegółową charakterystykę danego środka (czasami nawet ze strukturalnym wzorem chemicznym) i jest prawnie chroniony. Jeśli istotnie cudowni zielarze mają tak doskonałe receptury, niech mają odwagę poddać je kwalifikowanej kontroli, a wówczas dobrze jeszcze zarobią na sprzedaży patentów. Inna droga jest zwyczajną nieuczciwością i aż dziw, że w chrześcijańskim kraju znajdują się chrześcijańscy wytwórcy środków leczniczych, rzekomo szanujący prawo Boże, a łamiący obowiązujące prawa państwowe (choć te ostatnie, o ile nie kolidują z dekalogiem, sam Bóg kazał respektować). Ich bezkarność i bezczelność, z jaką działają, wprawia w zdumienie, a tolerancja przeciętnego laika bierze się chyba z przekonania o nieszkodliwości ziół. Chciałbym przypomnieć, iż wiele trucizn przyrządzanych było właśnie z ziół i do dziś można niewłaściwym ziołolecznictwem pozbawić człowieka zdrowia, czasami w sposób nieodwracalny (znam pewną osobę, która poddając się terapii u jednego z takich właśnie „wierzących” szarlatanów nie tylko nie pozbyła się cierpień, ale doznała głębokich zaburzeń układu hormonalnego, czego wyrazem był między innymi tzw. mlekotok). []

Wśród znachorów dominującą grupę stanowią osoby nie zwracające uwagi na styl życia chorego, jako na warunek konieczny dla odzyskania lub zachowania zdrowia. Liczy się tylko szybki efekt, gdyż z nim związany jest szybki zarobek. A ponieważ Boże zalecenia dotyczące właściwego traktowania ciała, jak i duchowego wnętrza, są konsekwentnie pomijane, więc szatan jest żywo zainteresowany popieraniem tego typu ludzi i ich działalności.

Pozostali podnoszą czasem wartość Bożych praw, nawet podając zasady prawdziwego dekalogu. Cóż z tego, gdy najczęściej obarczają chorych odpowiedzialnością za ostateczny efekt, podkreślając element wiary jako absolutnie niezbędny do uleczenia. Uważnego czytelnika ewangelii pogląd ten aż razi uproszczeniem. Chrystus uzdrawiał przecież nie tylko tych, którzy wierzyli; niektóre cuda czynione były z powodu niedowiarstwa; niektóre na skutek wiary osób postronnych. Ten iście znachorski chwyt powoduje, że chory wpada w dodatkową frustrację: Czy mam dość silną wiarę? Z jednej strony skłania go do szukania oparcia w swoim własnym wnętrzu, z drugiej — pomija zupełnie wolę Boga, który może akurat chce przez cierpienie udzielić owemu człowiekowi dodatkowych błogosławieństw.

Chrześcijaństwo od wieków starannie pielęgnowało motyw cierpienia jako elementu wychowawczego (proszę nie utożsamiać z karą!), pozwalającego wznieść się na wyższy poziom duchowości. Nasi bracia z pierwszych stuleci naszej ery czuli się zaszczyceni cierpiąc za wiarę, bowiem uznawali to za wyraz Bożej nobilitacji (godny, aby znieść cierpienie). Dzisiejszy chrześcijanin za wszelką cenę pragnie być zdrowy, nawet za cenę stosowania metod spod znaku spirytyzmu.

Szczególnym rodzajem działań leczniczych jest homeopatia. Opracowana przez Samuela Hahnemanna i wprowadzona do praktyki medycznej w 1810 roku, opiera się na dwóch założeniach:

  • Podobne leczy się podobnym (similia similibus curantur), co oznacza stosowanie środków podobnych do tych, jakie wywołały chorobę, lecz w o wiele mniejszych dawkach (na przykład w stanach gorączkowych używa się preparatów, które podczas normalnego dawkowania wywołują gorączkę).

  • Im większe rozcieńczenie leku (tak zwana potencja), tym lepszy skutek. Homeopaci stosują nawet rozcieńczenia rzędu 1020 i 1030. Biorąc pod uwagę informacje wnoszone przez liczbę Avogadra, określającą zawartość atomów (lub cząsteczek) w jednym gramoatomie (lub gramocząsteczce) na 6,024x1023, okazuje się, iż w wielu próbkach leków homeopatycznych może nie być ani jednej cząsteczki środka leczniczego, a tylko sam rozpuszczalnik. Mimo to niektórzy zdrowieją. A więc co zadziałało? Siła woli? A może jeszcze inny wpływ? Podczas sporządzania preparatów homeopatycznych poddaje się je odpowiedniemu wstrząsaniu, przez co mają nabierać kosmicznej energii i w ten sposób skuteczniej działać. Nie wiem, czy barman mieszający koktajl w podobny sposób wyposaża go w stosowną moc, ale w przypadku homeopatii element magii jest dobrze widoczny. Nie trzeba więc wyjaśniać, kto jest zainteresowany odnoszeniem sukcesów przez tę dziedzinę paramedyczną. []

PRZEDMIOTY STOSOWANE W DIAGNOSTYCE

Chyba nigdy dotąd rozmaite formy różdżkarstwa i wahadlarstwa nie były tak popularne jak dziś. Idea działania różdżki jest mniej przejrzysta: rzekome, tajemnicze promieniowanie cieków wodnych, nie stwierdzane nawet najbardziej czułymi przyrządami pomiarowymi, jak tylko trzymanym w rękach patykiem (z drugiej strony — niby tak wrażliwy, a mimo to różdżkarz nie potrafi wykryć fal radiowych ani promieniowania rentgenowskiego). Ufność, z jaką przyjmowane są poglądy o zgubnym wpływie żył wodnych jest tak wielka, że nie warto z nimi polemizować (chęć uwierzenia w słuszność wniosków wyciąganych z faktu, iż wuj Leon, długoletni palacz tytoniu, zmarł na raka płuc, ponieważ jego łóżko stało na przecięciu się żył, i logika tegoż wywodu przypomina mi następującą dedukcję: kto ma złamaną nogę — ten nie pracuje, kto nie pracuje — niech też nie je, wniosek: kto ma złamaną nogę, niech nie dostaje jedzenia).

Warto chyba tylko zapytać, dlaczego w kilkupiętrowym budynku każda z rodzin musi wykupić „odpromiennik”, by zlikwidować niekorzystne działanie „żył”, a nie wystarczy, by uczynił to mieszkający na parterze stróż? Czyżby promieniowanie „szło wężykiem”?

Bardziej klarownym przykładem spirytyzmu jest wahadlarstwo. Przy jego pomocy współcześni spadkobiercy dawnych szamanów odnajdują na przykład zaginione osoby lub przedmioty, gdyż wahadełko wskazuje położenie na mapie, określają pokarmy jako dobre lub niedobre, wreszcie stawiają diagnozy. Widziałem kiedyś taki spektakl: znachor dysponował watą nasączoną śliną chorego oraz wahadełkiem i wyłożonymi na stoliku karteczkami z rysunkami poszczególnych narządów. Pomachał wahadełkiem nad śliną, a później sprawdzał jego wychylenia nad poszczególnymi obrazkami, orzekając w ten sposób o zdrowiu lub chorobie. Zapytałem więc o źródło informacji: czy jest to znowu efekt tajemniczego promieniowania pochodzącego z karteczek? Okazało się, że nie. To „nastawianie mentalne” znachora, stawiającego pytanie: „Czy ten narząd jest chory?”, powoduje reakcję wahadła. Rodzi się więc następne pytanie: Kto udziela informacji? Trudno bowiem przypuszczać, by czyniła to ślina (jeśli tak miałoby być, wówczas przy odrobinie treningu każdy mógłby sobie porozmawiać z własną śliną o stanie swego zdrowia). Trudno też mówić tu o przypadku, gdyż zbyt wiele trafnych rozpoznań mają owi znachorzy na koncie. A więc: kto udziela im informacji? Kto jest zainteresowany kontaktowaniem się z człowiekiem na drodze zabronionej przez Boga? []

Pewna znana mi osoba została poinformowana w trakcie seansu spirytystycznego o ciąży swej córki. Zdumienie było jeszcze większe, gdy po kilku tygodniach wiadomość potwierdził ginekolog. Z pozoru wszystko się zgadza: grunt to dobra wieść, dobre rozpoznanie i właściwe leczenie. Jednak, czy to jest prawdziwy grunt dla chrześcijanina? Kto udziela właściwych informacji, ześrodkowując zainteresowanie człowieka na ostatecznym efekcie, przy zupełnym pomijaniu rodzaju stosowanych metod?

Dla osoby wierzącej najważniejszym celem jest Bóg, a u Niego czyste muszą być i ręce, i serce. Można wprawdzie iść drogą wyraźnie prowadzącą w przeciwną stronę i oszukiwać się przeświadczeniem, jakoby wszystkie drogi i tak prowadziły do Boga, ale słowa Chrystusa stoją w jaskrawej sprzeczności z takim poglądem: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie”3. Można oszukiwać siebie i innych, powołując się na głębię własnej wiary, ale de facto nie istnieje chrześcijańskie wahadlarstwo, tak jak nie istnieje chrześcijański spirytyzm (to znaczy taki, który byłby akceptowany przez Chrystusa).

ODDZIAŁYWANIE NA ODLEGŁOŚĆ

Szał na punkcie Kaszpirowskiego na szczęście przeminął. (Ciekaw jestem, ile osób wytrwale dotykających ekranów zostało trwale uzdrowionych?) Niestety, pozostał problem licznych, jemu podobnych. Oprócz armii zwykłych oszustów, żerujących na ludzkiej naiwności, są i tacy, którym dane było osiągnąć nadzwyczajne efekty. Czy jednak sam ten fakt upoważnia do korzystania z ich usług? Ludzie niewierzący nie będą zastanawiać się nad tym pytaniem, ale chrześcijanin czytający Pismo Święte wie o szatańskich zdolnościach podrabiania Bożych dzieł. Stojący przed faraonem Mojżesz rzucił laskę i ta zamieniła się w węża, co miało być oznaką uprawomocnienia misji Mojżesza. Tymczasem w chwilę potem kapłani egipscy dokonali podobnej sztuczki. Konsternacja trwałaby dłużej, gdyby wąż Mojżesza nie zjadł pozostałych. W jaki sposób dzisiaj odróżnić działania mające Bożą aprobatę od tych, które są im przeciwne? Jak w szumie robionym wokół medytacji transcendentalnej, metody Silvy, hipnoterapii, rebirthingu, astrologii i innych odróżnić prawdę od fałszu? []

  • Po pierwsze, chrześcijanin nie powinien dążyć do uzdrowienia za wszelką cenę, gdyż może go to kosztować jego zbawienie. Cierpienie jest czasem równie potrzebne jak chleb i powietrze, w znacznej mierze bowiem zbliża człowieka do Boga.

  • Po drugie, sam fakt uzdrowienia nie oznacza jeszcze Bożej ingerencji. W Objawieniu Jana znajdujemy przepowiednię o pojawieniu się przed powtórnym przyjściem Pana Jezusa potęgi religijnej, czyniącej cuda w celu zwiedzenia ludzi4. Ostrzegał przed nią sam Zbawiciel5, a apostoł Paweł wprost nazywał tę pseudochrześcijańską siłę antychrystem6.

  • Po trzecie, do uznania uzdrawiającego za osobę działającą w imieniu Bożym nie wystarcza fakt cytowania przez nią tekstów biblijnych (szatan też posługiwał się wypowiedziami Pisma Świętego kusząc Jezusa); człowiek ten powinien umieć wyraźnie przedstawić:

— cierpienie jako skutek grzechu, czyli pogwałcenia Bożego prawa.
— przebaczenie Boże jako łaskę odpuszczenia winy z uwagi na ofiarę Jezusa, a jednocześnie jako moc udzielaną dla definitywnego rozstania się z grzechem.
— konieczność zadeklarowania przez chorego chęci porzucenia grzesznych zachowań. „Żadna skrucha nie jest prawdziwa, jeśli nie pociąga za sobą dzieła duchowej odnowy. Sprawiedliwość Chrystusa nie jest płaszczem, który przykrywa nie wyznane i kontynuowane grzechy, stanowi ona zasadę życiową, przekształcającą charakter i nadającą kierunek działaniu człowieka”7.

  • Po czwarte, osoba posługująca się działaniami spirytystycznymi w żadnym razie nie może być obdarzona zaufaniem, bez względu na liczbę trafnych rozpoznań i skuteczność leczenia. Bóg nie zaprzecza sam sobie i nie spotyka się z człowiekiem na drogach, przed którymi wciąż go ostrzega.

Żyjemy w dziwnym czasie: kioski aż uginają się od periodyków spirytystycznych, a księgarnie od książek tej samej treści. Z usług różnej maści jasnowidzów nie wstydzą się korzystać politycy, policja, przedstawiciele elit intelektualnych oraz tak zwani zwykli obywatele. Odbywają się zjazdy rozmaitych towarzystw spirytystycznych, a reprezentanci wiedzy tajemnej są z wszelkimi honorami witani na kongresach psychologów. Jest chyba najwyższy czas, by chrześcijaństwo prawdziwie opierające swą wiarę na Biblii stanęło zdecydowanie po stronie swojego Mistrza i przestało się wstydzić dobrze pojętej ortodoksji, nazywając szatańskie zwiedzenia po imieniu i nie dając się zastraszyć posądzaniem o brak tolerancji. Istota rzeczy nie leży w piętnowaniu ludzi, ale w tym, że pod szyldem wolności i pluralizmu nie mogą bezkarnie panoszyć się działania, za którymi stoi szatan. Grzeszne praktyki powinny być wyraźnie wskazane. Pan Jezus nie wstydził się naszego brudu, dokonując oczyszczenia własną krwią. Warto przypomnieć sobie i o tym, przerwać kłopotliwe milczenie dotyczące spirytyzmu i przestać się wstydzić czystości naszego Zbawiciela i Jego prawdy.

przypisy
1 Robert L. Odom, Czy twoja dusza jest nieśmiertelna, Chrześcijański Instytut Wydawniczy „Znaki Czasu”, Warszawa 1991.
2 V Mojż. 18,10-12.
3 Jan 14,6.
4 Obj. 13,14.
5 Mat. 24,24.
6 II Tes. 2,9.
7 Ellen G. White, Życie Jezusa, Chrześcijański Instytut Wydawniczy „Znaki Czasu”, Warszawa 1991.

 
   

[]

   
 

główna | pastor | lekarz | zielarz | rodzina | uzależnienia | kuchnia | sklep
radio
| tematy | książki | czytelnia | modlitwa | infoBiblia | pytania | studia | SMS-y
teksty | historia | księga gości | tapety | ułatwienia | technikalia | e-Biblia | lekcje
do pobrania
| mapa | szukaj | autorzy | nota prawna | zmiany | wyjście

 
 
 

© 1999-2003 NADZIEJA.PL Sp. z o.o. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Bank: BPH PBK VI/O w Warszawie, PLN: 11 1060 0076 0000 3200 0074 4691
Bank Swift ref. BPH KPL PK