|
BÓG W NAS — MY W BOGU
CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI NIE MUSI BYĆ WILKIEM
BARBARA NIEMCZEWSKA
Podstawową potrzebą każdego
człowieka są związki z innymi ludźmi. Tę potrzebę dał nam Bóg i
zaspokoił ją już na samym początku, dając Adamowi Ewę, stwierdziwszy
wcześniej: „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”. Ludzie
złączeni z innymi ludźmi zdrowymi więzami pięknie się rozwijają i
wzrastają, ale pozbawieni tego, więdną i umierają,
fizycznie i duchowo. Ma to miejsce w rodzinach i społeczeństwach, i
w kościołach także.
Dzisiaj, w świecie
rozerwanych i uszkodzonych więzi międzyludzkich, w obliczu kryzysu
rodziny i upadłych autorytetów, rozpaczliwie potrzebujemy Boga,
który da nam poczucie sensu życia, poczucie przynależności, a
poprzez działania i uczucia drugiego człowieka, odpowie na naszą
potrzebę zdrowych i silnych więzów.
Relacje między Adamem i Ewą w Ogrodzie Eden były doskonałe tak
długo, jak Głową tych relacji pozostawał
Bóg-Stworzyciel. Ale gdy w związek ludzi z Bogiem wtargnął Szatan,
pojawił się strach i jak lawina posypały się wzajemne oskarżenia i
pretensje. To pęknięcie w relacjach trwa nadal i pogłębia się, o
ile, na powrót nie pojawi się w nich, zaproszony przez człowieka,
Bóg-Stworzyciel, z całą swoją mocą czynienia cudów.
Kiedy dzisiaj popatrzymy na
relacje międzyludzkie dojdziemy do wniosku, że otaczający nas świat
kompletnie zwariował. Oto my, mam na myśli tzw. „cywilizację
zachodnią”, którzy szczycimy się „chrześcijańskimi wartościami”
żyjemy na planecie, która spływa krwią i to krwią przelaną głównie
za sprawą chrześcijan. Wystarczy wspomnieć eksterminację ludności na
terenach, które „cywilizowali” chrześcijanie — w Ameryce Północnej,
środkowej i Południowej, w Afryce, na Bliskim Wschodzie, w Europie w
szponach Inkwizycji; pamiętamy pogromy Żydów i innowierców, wojny
światowe i Holocaust, i wszystkie kolejne wojny, aż do dzisiaj. W
naszych czasach, teraz, gdy kolejne miliardy dolarów przeznacza się
na nową broń do walki o pokój (!), miliony ludzi umiera z powodu
braku czystej wody i z głodu, i jednocześnie, w innym miejscu globu,
miliony umierają z powodu otyłości i obżarstwa, inni wydają miliony
dolarów na kuracje odchudzające i odsysanie tłuszczu. Nie ufamy
ludziom, boimy się „innych”, czyli ludzi odmiennej kultury, nawet w
obrębie chrześcijaństwa. Zakładamy kraty na okna, alarmy, nie
wychodzimy z domu po zmroku, boimy się sąsiadów i osoby pukającej do
drzwi, i to wszystko dzieje się w kraju, w którym
ponad 90 procent ludzi deklaruje swoją przynależność do
chrześcijaństwa!
Co stało się z nami,
chrześcijanami? Przecież nie tak miało być. Co stało się z nauką
Jezusa Chrystusa, który „Trzciny nadłamanej nie dołamie ani knota
gasnącego nie dogasi”
IZAJ. 42,3.
Co stało się z naszą ludzką rodziną? Gdzie podziały się więzy oparte
na bezwarunkowej akceptacji i miłości, która leżała u podstawy
nauczania Jezusa?
Jezus Chrystus zanim rozpoczął swoją ziemską misję, powołał
apostołów, swoją nową, ziemską rodzinę. Ci apostołowie, to ludzie z
różnych środowisk, o różnych temperamentach, dalecy od doskonałości,
ale — w rękach Jezusa i po napełnieniu Duchem Świętym stali się
innymi, odmienionymi, przeszli przez proces ukrzyżowania, śmierci i
zmartwychwstania do nowego życia, w Jezusie Chrystusie. Jeden z
nich, Judasz, nie skorzystał z tej szansy, ale następny, w niczym
nie lepszy od niego, Saul z Tarsu, z krwią chrześcijan na rękach,
przyjął Jezusa do swojego serca. Oto recepta na zmianę relacji
między ludźmi — Jezus Chrystus w sercach wierzących. Gdy jest Jezus
Chrystus, człowiek nie może być wilkiem dla drugiego. []
Nauka wypływająca z całego
Nowego Testamentu, a więc „elementarza” chrześcijan, przekonuje nas,
ludzi, że Ciało Chrystusa, a więc chrześcijanie (Kościół), to ludzie
głęboko powiązani ze sobą i „szczerzy w miłości, którzy wzrastają w
niego, który jest Głową, w Chrystusa, z którego całe ciało spojone i
związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według
zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka,
rośnie i buduje siebie samo w miłości”
EFEZ. 4,15-16.
To nie ludzie anonimowi, przychodzący do kościoła raz w tygodniu,
to rodzina, która zna swoich członków, troszczy się o nich,
pielęgnuje w chorobie i smutku, udziela pomocy gdy trzeba, karmi
duchem i chlebem, daje schronienie i pracę.
Jeżeli tego brakuje, jeżeli
ludzie nie żyją w więzach dających poczucie bezpieczeństwa,
przynależności i nie otrzymują miłości, pojawiają się emocjonalne
problemy, depresje, uczucie wyobcowania i izolacji. A stąd, bardzo
blisko do alkoholizmu, narkomanii, hazardu, do przypadkowego seksu,
uzależnień od jedzenia lub niejedzenia, do udziału w młodzieżowych
grupach przestępczych, do komputerowej alienacji, do życia w świecie
fikcji i fantazji.
Wzrost i rozwój duchowy
chrześcijanina jest możliwy tylko w Ciele Chrystusa, pośród ludzi,
którzy są prawdziwymi naśladowcami Jezusa. Którzy prawdziwie,
zgodnie z nauką Nowego Testamentu, przeszli przez proces
ukrzyżowania samego siebie, śmierci starego życia i zmartwychwstania
w Jezusie Chrystusie, czyli nowonarodzenia. Teologia odkupienia, to
nauka o rozpoczęciu wszystkiego od nowa, od narodzin, to nie jest
nauka o „postępie”, o „pracy nad sobą”, o „naprawianiu” człowieka.
Czy apostołowie Jezusa
Chrystusa chodząc z nim przez trzy i pół roku, „naprawili się”, czy
musieli nawrócić się i skorzystać z mocy
Ducha Świętego, aby móc zacząć nowe życie po wniebowstąpieniu
Jezusa? Czy nie musieli przejść przez proces ukrzyżowania siebie
samych, własnych wad, przeżyć śmierć „starego człowieka”, aby
narodzić się na nowo i rozpocząć misję, do której zostali powołani?
Co stało się z Pawłem, że
mógł napisać: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie
ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest
życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego
siebie za mnie”
GAL. 2,20.
Co sprawiło, że dyszący
żądzą mordu człowiek, przemienia się w gorliwego wyznawcę Jezusa? To
przecież zupełnie inny człowiek, to zupełnie nowe życie, jak różne
od poprzedniego, jak owocne i twórcze! „Tak więc — pisze apostoł
Paweł — jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare
przeminęło, oto wszystko stało się nowe. A wszystko to jest z
Boga...”
2 KOR. 5,17.
Tu znajdujemy odpowiedź. Paweł znał to z autopsji i świetnie
wiedział, o czym pisał do zborów, do współwierzących. On to przeżył!
Czy dzisiaj, możemy powiedzieć: „oto wszystko stało się nowe”...?
Każdy chrześcijanin
potrzebuje nowonarodzenia, cały świat tego potrzebuje, ten świat,
który zwariował i kręci się w szaleńczym tańcu śmierci i
samounicestwienia. Bez względu na to, z jakiej pochodzimy rodziny i
w jakim środowisku wzrastaliśmy, musimy pamiętać, że wszyscy, bez
wyjątku, pochodzimy z dysfunkcyjnej rodziny — ludzkiej rasy, ciężko
uszkodzonej grzechem i jego konsekwencjami, i wszyscy musimy przejść
przez proces nowych narodzin, odrodzenia i wzrostu wśród ludzi, w
nowej rodzinie. Tą rodziną, jest Jego rodzina — Ciało Chrystusa, i w
tej rodzinie powinniśmy dostać to wszystko, co nas ominęło za
pierwszym razem, czyli w biologicznej rodzinie lub poza nią. []
Każdy z nas wie, albo z
czasem otrzymujemy poznanie, co nas ominęło za pierwszym razem,
czego nie otrzymaliśmy w tej pierwszej rodzinie. Może nie dostaliśmy
właściwego pokarmu dla naszego umysłu, może nie ukształtowano nas
właściwie, może zabrakło prawdy, może nie było miłości, może nie
rozwinięto naszych talentów, może nie było ku temu możliwości ani
wsparcia, może nikt przydał nam wartości i nie pracował z nami nad
naszym własnym procesem uświęcania? Może czuliśmy się wyobcowani,
odrzuceni, pogardzani, gorsi od innych? Może nikt, nigdy nas nie
przytulił i nie powiedział nam, że jesteśmy kochani, potrzebni, że
jesteśmy coś warci? Może żyjemy tylko dlatego, że nie mamy odwagi
odebrać sobie życia? Może żyjemy z przyzwyczajenia?
Chrześcijaństwo, religia
Jezusa Chrystusa z Nazaretu, stało się wielkim wyzwaniem dla
ludzkości. Ale ludzkość nie udźwignęła ciężaru tego wyzwania, co
więcej, przez dwa tysiące lat skutecznie dewaluowała jego wartość.
Jezus wiedział, że tak się stanie, gdy mówił: „Tylko, czy Syn
Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
ŁUK. 18,8b.
Jak te słowa brzmią dzisiaj
w naszych uszach? Czy dotyczą mnie osobiście? Czy mam wiarę? Czy ta
wiara wpływa na moje relacje z innymi ludźmi? Czy mogę powiedzieć,
że jestem chrześcijanką/chrześcijaninem, a więc uczniem Jezusa
Chrystusa, który chce podążać Jego śladami?
Najbardziej bolesną
samotnością jest samotność wśród ludzi, a szczególnie wśród
bliskich. Najbardziej boli samotność w obrębie rodziny, uczucie
wyobcowania i odrzucenia przez matkę lub ojca, albo przez oboje.
Straszliwie boli samotność dziecka stojącego w oknie domu dziecka,
czekającego na rodziców, którzy nie przyjdą; okrutna jest samotność
starego człowieka oddanego do domu opieki, bo bliscy nie znaleźli w
sobie wystarczającej motywacji, aby być z nim razem aż do końca dni.
Jak boli samotność pośród kościelnej wspólnoty, pośród ludzi, którzy
poszli za Jezusem? Boli bardzo szczególnie ponieważ człowiek
przyłączający się do rodziny Chrystusa oczekuje, że ta rodzina
będzie inna, lepsza, bo Chrystusowa. Oczekuje, że w tej rodzinie
znajdzie ludzi, którym wreszcie będzie mógł zaufać, powiedzieć, co
go boli, jak upadł i że potrzebuje pomocy. I ma prawo tego
oczekiwać, a my powinniśmy o tym pamiętać i
odpowiadać na potrzeby współwierzących, zważywszy, że Bóg chce,
abyśmy byli Jego narzędziami działającymi na rzecz bliźnich.
„Umiłowani — pisze apostoł
Jan — miłujmy się nawzajem, gdyż miłość jest z Boga, i każdy, kto
miłuje, z Boga się narodził i zna Boga”
1 JANA 4,7.
Bardzo prosta rada i recepta zarazem. Potrzeba tylko miłości, aby
odmienić świat. To miłość sprawia, że prawdziwie i serdecznie
współczujemy, że rozumiemy, czym jest empatia, dobroć, łagodność i
cierpliwość. To dzięki miłości płynącej od Boga potrafimy sobie
przebaczać i wzajemnie się znosić, akceptując różnice charakterów i
kultur. To miłość sprawia, że nie gorszymy się, a wyciągamy pomocną
rękę, to dzięki miłości nie podnosimy kamienia a podajemy chleb. Tak
mało trzeba i tak wiele zarazem.
„Czy kobieta może zapomnieć
o swoim niemowlęciu i nie zlitować się nad dziecięciem swojego łona?
A choćby nawet one zapomniały, jednak Ja ciebie nie zapomnę. Oto na
moich dłoniach wyrysowałem cię, twoje mury stoją mi zawsze przed
oczyma”
IZAJ. 49,15-16.
Bez względu na wszystko i
wszystkich, jest zawsze Bóg, który o nas pamięta. []
|
|